Od niepamiętnych czasów istniała na Helu osada rybacka. W 1378 r. wielki mistrz krzyżacki, Winryk von Kniprode, nadał jej prawa miejskie. Mniej więcej w tym samym czasie powstał najstarszy kościół na półwyspie, poświęcony Najświętszej Maryi Pannie, w którym znajdował się Jej cudowny wizerunek. Z czasem świątynia popadła w ruinę. W XV w. wybudowano nowy kościół pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła. W 1482 r. osadzono przy nim stałego proboszcza. Ponieważ prawo patronatu nad Helem otrzymali gdańszczanie, którzy w XVI w. w większości przyjęli luteranizm, przeto i Hel stał się w szybkim tempie protestancki.mJuż w 1526 r. przy kościele parafialnym został ustanowiony luterański pastor Henryk. Gorliwy biskup włocławski Rozrażewski, do którego diecezji należał Hel, upominał się energicznie o zwrot katolikom zagrabionej świątyni, jednak bezskutecznie. Protestantyzacja i germanizacja półwyspu następowała bardzo szybko. W XIX w. osada bardzo podupadła. Mieszkało tam zaledwie 400 mieszkańców – prawie wszyscy byli wyznawcami luteranizmu i posługiwali się językiem niemieckim. Katolików było tylko czterech (jedna rodzina) i należeli do parafii w Jastarni. Odrodzenie katolicyzmu a zarazem polskości nastąpiło po uzyskaniu przez Polskę niepodległości. W 1928 r. bp chełmiński Stanisław Okoniewski ustanowił na Helu ośrodek duszpasterski, a w 1936 r. parafię.
Ponieważ dawny kościół parafialny, zajęty przez luteran, został zamieniony na muzeum rybackie, toteż w latach 1930-33 wybudowano nową świątynię, którą 6 października 1934 r. poświęcił bp Stanisław Okoniewski. Po drugiej wojnie światowej życzliwy franciszkanom bp Kazimierz Kowalski zlecił im duszpasterstwo na Helu. Po utworzeniu w 1991 r. Prowincji św. Franciszka z Asyżu placówka na Helu weszła w skład tejże prowincji.
Kontynuujemy opowieść Augustyna Necla poświeconą historii naszego miasta, a opublikowaną w książce „Nie rzucim Ziemi”.
W 1410 r. stanął na Helu nowy kościół, do którego przeniesiono łaskami słynącą statuę Matki Boskiej, przywiezioną tu i ustawioną przedtem w istniejącym jeszcze starym kościele przez mieszkańców okolic Swarzewa. Figurka znajdowała się tam aż do r. 1525 – dopóki mieszkańcy Helu byli katolikami. W tym bowiem okresie, idąc za przykładem wielu mieszkańców Gdańska, pod wpływem Albrechta Hohenzollerna, przeszli na ewangelicyzm. Albrecht złożył wprawdzie Zygmuntowi Staremu hołd, ale nie zrezygnował ze swoich celów. Zdawał sobie doskonale sprawę, że nie zgermanizuje mieszkańców Gdańska, jeśli pozostaną oni katolikami. Kościół na Helu objął pastor ewangelicki. Osiedleńcy niemieccy wynieśli z niego statuę Matki Boskiej – i wyrzucili ją do morza. Lekka bryza wschodnia w Zatoce Puckiej, nietypowa dla jesieni, kiedy przeważnie dmą wiatry z zachodu, zniosła figurkę Matki Boskiej na wybrzeże Swarzewa, gdzie już od kilku wieków trwał wśród okolicznych mieszkańców wielki kult dla Matki Boskiej. A zdarzyło się to po raz drugi, że statua Matki Boskiej wypłynęła na wybrzeże swarzewskie. Przed stu pięćdziesięciu bowiem laty tę samą figurkę wiózł statek holenderski do jednej ze świątyń gdańskich. Podczas burzy statua została zmyta ze statku, a prądy morskie zaniosły ją na brzeg swarzewski. Wówczas nie było w tej okolicy kościoła, został dopiero wybudowany w pierwszych latach XV wieku. Obecnie – gdy morze po raz wtóry przyniosło figurkę Matki Boskiej, wierni z księdzem proboszczem na czele uroczyście zanieśli ją do kościoła. Od tego czasu stała się opiekunką rybaków, a podczas wojen szwedzkich nazwano ją Królową polskiego morza. Hel teraz zamieszkiwali ewangelicy – Niemcy i Holendrzy, którzy znaleźli się tu w dziwnych okolicznościach. W sierpniu 1511 r. olbrzymia flota handlowa pod flagą holenderską, obładowana, towarami wypłynęła z portu gdańskiego. Wydostawszy się na Hel, na wielkie morze, flota natrafiła na silny wiatr zachodni. Statki holenderskie musiały schronić się za cypel helski. Stały tam zakotwiczone parę dni. Gdy wiatr się zmienił – ruszyły znów na pełne morze. Flotę konwojowały cztery wojenne żaglowce duńskie. Teraz już ta cała karawana żaglowców płynęła na zachód, ale gdy znalazła się koło Rozewia – szesnaście okrętów wojennych z Lubeki zagrodziło jej drogę. Doszło do krwawej bitwy, w której uległa duńska eskadra wojenna. Niemcy, dążący do zagarnięcia handlu bałtyckiego zniszczyli tę całą flotę handlową, składającą się z 250 statków.
Sześćdziesiąt żaglowców holenderskich szukało ratunku na przybrzeżnych mieliznach. Część załogi uratowała się. Niektórzy z nich pozostali na Helu, byli to późniejsi Grunwaldowie, Szheewowie i Moozowie, niektórzy osiedlili się w Jastarni wśród Kaszubów (Szomberg, Hermanowie, Dahl i wielu in.). Ci ostatni spolszczyli się i zostali katolikami. Natomiast Holendrzy osiadli na Helu zniemczyli się i przyjęli, tak jak ich obecni sąsiedzi – religię ewangelicką. Mieszkańcy Helu triumfowali, gdy w Niemczech doszedł do władzy Bismarck, który – w ostatnich latach swych rządów – kazał na Helu zbudować port rybacki, jednocześnie odmawiając delegacjom kaszubskim z Jastarni, Rewy, Mechlinek i Władysławowa budowy własnego portu.
– Dopóki będziecie Polakami, niczego wam nie zbudujemy! – odpowiadał na prośby Kaszubów prezydent Gdańska.
Rybacy, polscy z Jastarni, Kuźnicy, Chałup i wybrzeża zachodniego zatoki gdańskiej męczyli się dalej na łodziach z prymitywnym sprzętem. Natomiast Niemcy zamieszkali na Helu korzystali z nowego portu – i bogacili się. Mieli teraz wspaniałe kutry i szczycili się wyższą kulturą, pogardzając „nędznymi Kaszubami”, których nienawidzili i nie tolerowali w helskim porcie. Polakom z Półwyspu Helskiego pozostało tylko oczekiwanie na wolną Polskę. Proboszcz z Jastarni, ks. Stefański pocieszał swych wiernych, że prędzej czy później zaświeci im słońce wolności. Ale tymczasem rybacy męczyli się, pogardzani na lądzie i morzu. Tak nadszedł rok 1920. Piaszczystą drogą przybyli na Hel polscy ułani. W Jastarni biły dzwony wieszczące wolność, ks. Stefański odprawił dziękczynne nabożeństwo, rybacy śpiewali uroczyste „Te Deum” i „Boże, coś Polskę”… Potomkowie dawniejszych mieszkańców Helu, których Krzyżacy wyrzucili ze swych siedzib i zmusili do schronienia w Jastarni – przypomnieli sobie, skąd pochodzą, Antoni Konka, Klemens Konka, Jan Konkol, Paweł Konkol i Walenty Bożk opuścili Jastarnię i udali się na Hel. Tam zamieszkali i tam zaczęli łowić znowu łososie i śledzie. Jednak, choć czuli się wolni, brakowało im kościoła katolickiego. Toteż Klemens Konka, który w tym czasie został burmistrzem Helu, zorganizował komitet budowy kościoła. Na razie udało się komitetowi zbudować małą kapliczkę, mieszczącą około 40 osób. Wkrótce przybył też ksiądz, którego rybacy darzyli wielkim przywiązaniem. Ksiądz odprawiał bowiem Msze św., podczas których śpiewano religijne pieśni polskie.
– Na Helu zaczyna kwitnąć Polska… – mówili rybacy. Ksiądz jednak przed zimą wyjechał. Po nim przybył inny duszpasterz, który w Boże Ciało uczcił wspaniałą procesją. W procesji tej – pierwszej na Helu po czterystu latach – brały udział wielkie rzesze ludu z całych północnych Kaszub. Ksiądz ten wraz z komitetem rozbudował małą kapliczkę. Mieściła ona już obecnie 100 osób. Polskich rybaków na Helu wciąż przybywało, osada szybko powiększała się. Parafianie nie mieścili się już w większej kaplicy, musieli modlić się pod gołym niebem. W tym czasie diecezję chełmińską objął ks. biskup Stanisław Okoniewski – pierwszy Polak po stupięćdziesięcioletniej niewoli. Ks. biskup Okoniewski był nie tylko wielkim patriotą, lecz dbał również o swych wiernych, a zwłaszcza o nowopowstałą parafię na Helu. On to właśnie przysłał na Hel ks. Hieronima Grzenię – cichego duszpasterza, który tu zdobył sobie miano św. Antoniego. Dzięki swej pobożności i skromności ks. Grzenia podbił serca rybaków. Był niewymagający, darmo biednym chrzcił dzieci, darmo udzielał ślubów i darmo zajmował się pogrzebami. Na apel ks. Grzeni wierni chętnie wybrali komitet budowy kościoła, na czele którego stał znów Klemens Konka.
– Hel, jak zdołałem się zorientować – mówił na zebraniu parafialnym ks. Grzenia – jest małą parafią katolicką. Razem mamy tu 150 katolików, a pozostałych 700 mieszkańców – to ewangelicy i zacięci Niemcy.
– … I do tego są bogaci. Mają kutry motorowe, piękne kamienice, wybudowane za pożyczki z niemieckich banków, które finansują ich do dnia dzisiejszego. Zbijają grube pieniądze na letnikach z całej Polski, i nienawidzą wszystkiego, co polskie, prócz pieniędzy – dodał Klemens Konka burmistrz osady.
– Musimy Hel i nasze rybołówstwo spolszczyć, bo to polska ziemia, polski Półwysep, i zamieszkały od praczasów przez Polaków. Niemcy wdarli się tu, by stworzyć sobie wygodny punkt w swych dążeniach „Drang nach Osten”. Dlatego Krzyżacy tępili i prześladowali tutejszych Polaków – mówił ks. Grzenia cicho i poważnie. – My ich nie będziemy ani prześladować ani niszczyć. My stworzymy konkurencję i zorganizujemy takie rybołówstwo, że będziemy pierwsi. Już Fryderyk Szmitt wraz z Erichem Szheewem, przywódcą Niemców, nie będzie mógł pisać do Berlina, że dzięki im właśnie, posiadaczom 42 kutrów motorowych, istnieje w Polsce rybołówstwo. Oni mają 42 kutry, a my zdolni jesteśmy 420 kutrów postawić obok. Ich jest tu siedmiuset, a nas może zamieszkać na Helu siedem tysięcy! Wolno nam to uczynić, bo to nasze ziemie. Nie musimy ich tępić. Polski naród nigdy nie prześladował innych. Ale – gdy wzrośniemy w siłę – okaże się, kto ma pierwszeństwo w rybołówstwie. I okaże się, czy nadal będzie ono od nich zależeć…
– Mądrze mówi nasz ksiądz- zawołał Klemens Konka – do tego wszystkiego potrzebny nam jest kościół! Otworzymy także świetlicę!
– Oddaję swoją salę na świetlicę! – zakrzyknął Emil Budzisz, który w nowo wybudowanym przez siebie domu prowadził restaurację. Salę jadalną tej restauracji ofiarował teraz na świetlicę.
Kontynuujemy opowieść Augustyna Necla poświeconą historii naszego miasta, a opublikowaną w książce „Nie rzucim Ziemi”.
– Kościół to twierdza polskości – mówił dalej ks. Grzenia. – Gdyby nie kościół Bismarckowi może by się udało zgermanizować Kaszubów, ale nie zdołał ich oderwać od religii, a tym samym od ojczyzny. Teraz zbudujemy kościół, w którym zmieści się 1000 osób, bo tylu w ciągu najbliższych kilku lat przybędzie tu rybaków.
– Nasz ksiądz ma rację – zawołał znów Klemens Konka. – Kościół to twierdza polskości, a krzyż – to miłość bliźniego. Dlatego nie będziemy, żegnając się znakiem krzyża, krzywdzić nikogo, choćby nas nienawidził. Gdy będzie nas tu aż siedem tysięcy, to jasne, że oni swój łup porzucą i pójdą tam skąd ich Krzyżacy sprowadzili. A my zbudujemy miasto polskie, wierne swojej ojczyźnie. Rozbudujemy port. Nasi synowie na większych statkach rybackich będą stąd wypływać na dalekie morza i będziemy łowić co roku osiemdziesiąt tysięcy ton ryb!
– Jeśli to osiągniemy, Treviranus nie będzie miał wówczas nic do gadania – rzekł ks. Grzenia. Kto to ten „Truperanus”? – zapytał stary Lizakowski.
– Czytaj gazety, a jak cię nie stać, to wkrótce w świetlicy u Budzisza będziesz miał prasę i dowiesz się wszystkiego – rzekł Jan Muza, stary, ale oczytany rybak. – To minister w gabinecie Brueninga, kanclerz, Niemiec, który szerzył antypolską propagandę, twierdząc, że Wybrzeże Gdańskie jest przez Polskę zaniedbane i dlatego korytarz trzeba zlikwidować, a ziemie Wybrzeża włączyć z powrotem do Niemiec.
– Jak tu się zjawi ten Szwab, to siekierę w ręce i pędzić go stąd! – zapalczywie krzyknął Lizakowski.
– Nie zjawi się tu! Będzie jeździć po całej Europie zachodniej i Stanach Zjednoczonych, szerząc wszędzie opinię, że Polsce dostęp do morza nie jest potrzebny! – powiedział ks. Grzenia.
– Kto by temu „trzemceramuzowi” uwierzył… – znów zaczął stary Lizaksowski.
– Treviranusowi – poprawił ks. Grzenia. – To sprytny dyplomata! Umie przekonywać. Urobił już niektórych dyplomatów i mężów stanu. Jeden z amerykańskich senatorów Baruch, przemawiając w Waszyngtonie, mówił o konieczności zlikwidowania korytarza na rzecz pokoju.
– Czego ten Baruch chce?! – rozgniewał się Walenty Bożk – Polska musi mieć morze, a lud polski, mieszkający nad morzem, musi żyć w Polsce, w swojej ojczyźnie!
– Teraz chcę was zapytać, czy jesteście wszyscy zgodni, abyśmy tu zbudowali kościół? – zagadnął zebranych ks. Grzenia.
– Budować! – odpowiedzieli rybacy chórem. – Wobec takiej sytuacji musimy szybko budować! Sił nie oszczędzajmy! Kiedy stanie tu kościół, zaczną przyjeżdżać ludzie z całej Polski. Nauczymy ich rybołówstwa! Będziemy silni i wtedy niech sobie Treweranus gada, co chce! Nikt mu już nie uwierzy. Kościół pełen modlących się rybaków będzie najlepszą odpowiedzią na jego zakusy! W ten sposób powstał znów komitet budowy kościoła. Wkrótce świątynia zaczęła rosnąć. Pracowała przy niej cała parafia. Wszyscy stanęli przy łopacie: od profesora Demela, który był na Helu kierownikiem morskiej placówki naukowej, począwszy – na starym Lizakowskim, prostym, niewykształconym rybaku skończywszy. Wybitny naukowiec pracował wespół z ludem, bo zdawał sobie sprawę, jak wielkie znaczenie ma polskość Helu. Pieniądze na budowę kościoła, płynęły jak wezbrana rzeka. Rybacy regularnie płacili swe miesięczne składki, a liczni letnicy, którzy przyjeżdżali tu na wakacje, chętnie zapełniali tace podczas Mszy św. w kościele. Ks. biskup Okoniewski przekazał na konto komitetu budowy kościoła na Helu jako dotację, ówczesnych 31 tysięcy złotych z funduszów Kurii Biskupiej. Ta suma równała się 25% kosztów budowy całej świątyni. W ciągu jednego roku cichy, pobożny ksiądz Hieronim Grzenia zdołał wraz z garstką rybaków – dzięki swemu patriotyzmowi – skończyć budowę kościoła, który został konsekrowany przez ks. biskupa Okoniewskiego. Na Hel przybywali rybacy z Jastarni, Kuźnicy, Władysławowa i Chłapowa, przybywali z całego polskiego Wybrzeża. Między innymi przybył tu aż z Kujaw Franciszek Piechocki, który się okazał zdolnym, wytrwałym i pracowitym rybakiem. Niemcy mieszkający na Helu początkowo drwili z niego, śmiejąc się, gdy swoim kutrem – jeszcze niezbyt zręcznie – przybijał do przystani. Ale wkrótce, gdy Piechocki wracał z połowów kutrem pełnym ryb – zaczęli dziwić się i dopytywać, na jakich był łowiskach. Prosili go też, by im sieci poprawiał, w Hamburgu za drogie pieniądze i polskie dewizy zakupione. Piechocki sam sobie sieć robił – i połowy szły mu świetnie. Inni rybacy z Chłapowa i Władysławowa, np. Józef Kostecki, także mieli lepsze połowy niż Niemcy.
Hel rozwinął się, miał już kilka tysięcy mieszkańców, przeważali wśród nich Polacy. W 1930 r., jeszcze przed rozpoczęciem budowy kościoła, Polacy na Helu liczbowo dorównywali Niemcom. Po wybudowaniu kościoła Hel wzrósł do rangi dużego osiedla, czy miasteczka. W porcie, obok czterdziestu kutrów niemieckich stanęło aż osiemdziesiąt polskich. Gdy Hel został ogłoszony jako rejon umocnień i wszyscy „niepewni” obywatele mieli go opuścić, Morski Urząd Rybacki w Gdyni postanowił dla osiadłych tu Niemców wybudować port w Mechlinkach. Ale butni Niemcy z możliwości tej nie skorzystali. Wyjechali wszyscy do Niemiec, gdzie Hitler doszedł już do władzy i zaczęła się zapowiadać wojna z Polską.
Ks. Grzenia w r. 1933, już po konsekracji kościoła zwołał zebranie parafialnie, by złożyć sprawozdanie z budowy świątyni.
– Nasz kościół stał się ostoją polskości w Helu – powiedział ks. Grzenia. -Nawet Niemcy podziwiają naszą świątynię. Na Helu mieszka obecnie ok. trzech tysięcy Polaków. Port jest przepełniony polskimi kutrami. Wędzarnie dymią i całe transporty ryb odjeżdżają stąd do środkowej Polski.
– Treviranus nie ma już nic do powiedzenia! – zawołał Klemens Konka.
– Teraz doszedł do władzy Hitler, gorszy od Treviranusa – rzekł Jan Muża.
– Ej, co ty tam, Jasiu, gadasz! – zawołał znów Klemens.
– Tu jesteśmy, tu żyjemy i nikt nas stąd nie może ruszyć! Hitler – to tylko mały gefreiter!
– Mały, ale jeśli przyłączą się do niego niemieccy przemysłowcy, którzy będą chcieli na wojnie zarobić, i pyszni panowie, marszałkowie i generałowie, którzy nadal marzą o panowaniu nad światem – powiedział ks. Grzenia – Hitler może stać się dla świata groźny! Dlatego musimy mieć się na baczności! Dbać o dobrobyt w naszym miasteczku, dbać o dobrobyt kraju. Musimy być silni gospodarczo, musimy mieć silne wojsko, by przeciwstawić się niebezpieczeństwom, grożącym nam z zachodu.
cdn.